platerki
‚lepiej być niż mieć’
/Cecylia Plater-Zyberkówna, 1853-1920/
…były i są dość ważnym etapem mojego życia. Chyba w sumie ponad 11 lat posługi duszpasterskiej od drugiego roku reaktywowania szkoły, która w latach przedwojennych uważana była za jedną z lepszych, jeżeli nie najlepszych. Zaczęło się od rekolekcji. Nie chciałem ich prowadzić. Miałem i tak dość swoich obowiązków, a tu jeszcze to. I w dodatku wyjazdowe na trzy dni. Zazwyczaj scenariusz Pan Bóg w podobnych sytuacjach pisze taki sam – ksiądz, który miał je prowadzić, gdzieś musiał nagle wyjechać, ktoś musiał go zastąpić. Ja się bronię i chociaż nie wiem co będe mówił to jadę wierząc, że to nie ja będę je prowadził. Przygotowywanie trwało z dnia na dzień. W ciągu dnia nauki i zabawy. Wieczorami konferencja dla nauczycieli. W nocy przygotowanie do kolejnego dnia. Były to w ogóle specyficzne rekolekcje -bo po pierwsze – wielkopostne, po drugie – wyjazdowe, po trzecie – nauczyciele angażowali się w ich przeprowadzenie i sami w nich uczestniczyli, a na marginesie nie mieli za to płacone – chcieli to robić i widzieli w tym sens, po czwarte – nie były to tylko nauki i Msza św., ale tak były pomyślane, aby całe trzy dni, wszystkie zabawy, gry, podchody, droga krzyżowa, spowiedź, i to wszystko co udało sie nam wymyśleć kręciło się wokół jednego tematu np. ‚Dziesięciu przykazań’, czy innego ‚Co Maryja zrobiłaby na moim miejscu’. Był nawet czas, że chcieliśmy wydać książkę na ich temat, no ale w tym wszystkim gdzieś zabrakło czasu na przysiad i jej dokończenie.
Zastanawiam się dlaczego po tych pierwszych rekolekcjach zdecydowałem się i już pozostałem w tej szkole. Nie wiem czy to zaważyło, ale na pewno pomogło w podjęciu decyzji. Zdarzyła się taka oto sytuacja: Któregoś tam dnia podchodzą rodzice i pytają: „A co ksiądz z nimi tam wyrabiał?” Zaczynam tłumaczyć, że to i tamto. A oni – „Ale nie o to chodzi.” „A o co?” – pytam. Na to rodzice – „Ale co ksiądz im tam mówił.” Widzę, że rozmowa zmierza w jakimś dziwnym kierunku. Już się boję o posądzenie, że robiłem tam pranie mózgu. I wtedy jedna z mam mówi: „Powinien ksiądz częściej na takie rekolekcje je zabierać.” Zdziwiony zapytałem: „A co się takiego stało?” „A bo proszę księdza, ona po rekolekcjach jest nie do poznania. Nie kłóci się ze swoim rodzeństwem. Czasami się zastanawiam czy to ona.”
Można by nie jedno napisać, na temat tej szkoły, jej założycielki, dziewczyn, również tych, które walczyły podczas Powstania Warszawskiego, związku bł. Jerzego Matulewicza ze szkołą, itd. Zainteresowanych odsyłam na stronę internetową szkoły http://www.cpz.edu.pl/
stegna

angel
‚Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać.’ /Antoine de Saint-Exupéry/
‚Angel’… nuta moich przyjaciół. A że w sierpniu mają swoja rocznicę ślubu, to taki mały prezent z przypomnieniem. Znając ich, to nie potrzebują tego przypomnienia. Zresztą, takich rzeczy się nie zapomina. Ale nutka jest świetna, słowa też, głos taki jaki chce się słyszeć, fortepian. Więc zrobiłem co zrobiłem.
Anioł – każdy ma swojego Anioła Stróża – w tym pozytywnym znaczeniu. Myślę, że warto o tym przypomnieć, o Nim pamiętać i do Niego się modlić.
kolory
…chyba już na temat kolorów pisałem, że lubię z nimi kombinować. Wszystko zaczęło się chyba podczas Międzynarodowych Targów Książki we Frankfurcie nad Menem, największej tego typu imprezie wystawienniczej na świecie. Wszystkie targi, które widziałem w kraju wobec tamtych są kopciuszkiem. Tam też nauczyłem sie pokory, widząc ilu wydawców prezentuje się na targach, chociaż każdy wiedział, że nie wszyscy przyjeżdzają. Ale tam być, to był prestiż. Od 2000 r. nasze małe wydawnictwo jest co roku na nich obecne. Nigdy nie starczyło czasu, aby podczas pięciu dni pobytu zobaczyć wszystko i być wszędzie. Do poruszania się między halami służyły ruchome chodniki, ale i tak aby przemieścić sie z hali np. 1 do 8, można było sobie swobodnie zarezerwować z 15 minut.
Nie pamiętam dokładnie w którym roku to było, ale zobaczyłem wtedy stoisko Holendrów w tonacjach pomarańczy i granatu. Nawet lampki na stolikach dla gości odwedzających ich stoisko miały podstawy granatowe, a klosze pomarańczowe. Po powrocie razem z Piotrem, zaczęliśmy konsekwentnie wprowadzać kolor pomarańczowy i granatowy jako kolor rozpoznawczy naszego wydanictwa. Początkowo nieśmiało, bo oczywiście wszyscy pukali sie w czoło i pokazywali co myślą o naszym pomyśle. Z upływem czasu przyzwyczaili się, a inni wydawcy katoliccy zaczęli kopiować nasz pomysł i wymyślać swoje barwy. I o to chodziło, aby było kolorowo, a nie tylko czarno i biało… Po to Pan Bóg stworzył kolory, aby ich używać!
😉 A na zdjęciu nowy Salon Sprzedaży, tuż przed otwarciem – można powiedzieć, że ostatnie moje dzieło w wydawnictwie. A tak mnie jakoś naszło, bo rok temu się z nim żegnałem.